3 nad ranem ...
skulona z bólu
budzę się
moje ciało drży ze strachu , a moje usta chcą krzyczeć :NIE!
nie róbcie tego,
nie odcinajcie , nie rozdzielajcie mnie z moją placentą !
uczucie chłodu- zimny metal
obce szorstkie dlonie
jakies śmiechy, żarty...
niemoc
Umieram.. .
rozpacz
przerażająca samotność
spazmatyczny szloch
rozdarcie, przeogromny smutek, że tak nagle, brutalnie, bez pożegnania,
wściekłość- jak oni mogli!
odrzucenie , odrętwienie, lęk ..
płacz
co ze mna będzie?..
leżę łkając z tęsknoty i bólu..
zaczęlam oddychać...
czuję ciepło
pulsujący sznur
lączy mnie z łożyskiem..
oddycham
z każdym oddechem wypelnia mnie blogość...
trwam w pierwotnym polączeniu-
moja placenta zamienia sie w ogromne Serce Ziemi,
jego puls do snu
słodko mnie kołysze
kocham cię...
przepraszam...
wybaczmi, proszę...
dziękuję...
jestem bezpieczna
jestem w domu
zasypiam spokojnie
tuląc się
w swe ramiona
Przygotowując się do narodzin mojego syna musialam skonfrontować sie ze swoimi najgłębszymi lękami, ranami, wzorcami..- musiałam odważyc sie zajrzeć do swego wnętrza, połączyć się ze swoim ciałem emocjonalnym- poczuć , rozpoznac, objąć milością, to co domagało się uzdrowienia..
Niewyrażony smutek , tęsknota, gniew, żal z powodu brutalnego odcięcia pępowiny uświadomiiły mi,że za moimi zewnętrznymi poszukiwaniami czy to idealnego partnera, czy Boga, tak naprawdę kryła się ogromna tęsknota za pierwotnym połączeniem w bezwarunkowej milości i harmonii z moim łożyskiem.
Zrozumiałam , że wspomnienie mojęj traumy porodowej zapisanej jako odcisk limbiczny w komórkach mojego ciała- nieuświadomione i nieuzdrowione wpłynęło na przebieg mojego pierwszego porodu, pomimo szczerej chęci urodzenia Wiki w domu i lotosowo- odtworzylam swój imprint porodowy- rodząc w szpitalu i ponownie doświadczając bólu i niemocy w momencie gwałtownego odcięcia pępowiny mojej córki- w tym samym momencie Wiktoria zaczęła płakać- czulam ,że jest to przemoc- brutalny akt separacji wbrew mojej i dziecka woli, widziałam też,rozpacz w oczach mojego męża, że nie może nas obronić...
Udało nam sie wziąźć łożysko Wiki do domu- czeka zakonserwowane na uroczyste przekazanie właścicielce, gdy dorośnie.
Dzięki dotarciu do tej traumy- poczułam jak niezwykle ważne dla mnie i mojego dziecka jest lotosowy poród - wiedziałam, że uświęcenie narodzin i czasu po narodzinach poprzez nieodcinanie pępowiny jest uszanowaniem prawa dziecka do jego w pelni świadomych narodzin- łagodnego przejścia z bezpiecznego środowiska w łonie do świata zewnętrznego, kiedy to ono decyduje, w którym momencie chce pożegnać sie z placentą - jest to też proces asymilacji lęku przed śmiercią - jako naturalny cykl koła Życia, tym samym rodzi się jako w pełni kompletna,świadoma istota wolna od lęku, wolna do życia w Miłości.
Angus- mój syn narodził sie w niedzielny wieczór 24 października, lotosowo , w domu przywitany w i Miłości i dźwiękach gongów :)
Urodziłam swojego synka w szpitalu. Poród wspominam jako wydarzenie bardzo mistyczne. Przejście przez 12-godzinny, narastający ból i jego zwieńczenie, najpiękniejszą chwilę w moim życiu. Przy wszystkim był mój partner, wspierający mnie w każdej sekundzie porodu. Oddychał ze mną, chodził ze mną, rodził ze mną... To była najgłębsza medytacja, stan poza świadomością, dotarcie do Sedna, spotkanie z samą sobą, z Naturą. Wszystko dla drugiego człowieka i dzięku niemu! Do momentu, kiedy decydował mój syn i moje ciało, wszystko działo się poza czasem i niejako poza miejscem. Gdy Leon się urodził, gdy nagle minął ból, ktoś jakby przyciskając nie ten guzik, wyłączył całą magię, a raczej naturalny proces narodzin. Położono mi synka na kilka sekund na brzuchu, odcięto pępowinę ( na szczęście nie robił tego tata Leona), i płaczącego zabrano do pokoiku obok. Łożysko jedynie zobaczyłam, na własną prośbę, ku zdziwieniu pielęgniarek. Na samo wspomnienie tego, co działo się po, ogarnia mnie smutek i złość. Żal, że nie było tak, jak powinno być. W szpitalu wszystko robi się mechanicznie, bez uczuć. Rach-ciach, przyj, nie przyj, gdy już dziecko się pojawi, odcinają pępowinę, pokazują dziecko matce. Zabierają do zimnego pokoju, ważą, mierzą, oglądają. Kłóją podając pierwszą szczepionkę (o czym mnie nie poinformowano), zawijają zziębnięte w kilka warstw becików i przynoszą matce... Leon powinien był od razu trafić w me ramiona, ogrzałby się ciepłem mojego ciała, naturalnym instynktem dotarłwszy do piersi napiłby się siary-pierwszej, naturalnej szczepionki. A pozostawione łożysko, jako jego własność, odpadłoby w swoim, właściwym czasie. Bez naruszania praw natury. Piszę o tym wszystkim jako o swoim sukcesie i porażce, radości i frustracji. Czy uprzedzenie położnej o moich oczekiwaniach coś by zmieniło? To był mój pierwszy poród, nie wiedziałam co będzie się działo, chciałam bezpiecznie sprowadzić mojego syna na ten świat, to w tamtej chwili było najważniejsze. Udało się, Leon jest zdrowy, za miesiąc kończy rok. Mam nadzieję, że podczas kolejnego porodu będę równie spokojna, jak przy pierwszym, a cała reszta przebiegnie tak jak powinna. Bez przyciskania tego nieszczęsnego guzika... :)
OdpowiedzUsuń